Rocznie w Polsce na drodze ginie prawe 3 tysiące ludzi.
Wyobraź sobie taką sytuację.
Codziennie w każdej stacji telewizyjnej i radiowej pojawiają się komunikaty o śmiertelnym wypadku komunikacyjnym. Czasopisma, portale informacyjne i media społecznościowe zalewają przerażające nagłówki:
„Zginął tragicznie na przejściu dla pieszych potrącony przez ciężarówkę. Zmiażdżone kończyny i złamany kręgosłup. Młody mężczyzna osierocił dwójkę dzieci”
„Zderzenie czołowe dwóch samochodów osobowych w Łodzi. Dwie rodziny, wszyscy nie żyją, w tym kilkumiesięczne dziecko i dwójka nastolatków”
„Wielki karambol na A1, nie żyją 4 osoby, 10 ciężko rannych. Złamania otwarte, wstrząśnienia mózgu i krwotoki wewnętrzne, jedna osoba spłonęła żywcem”
„Samochód wpadł do rzeki, kierowca dusił się w zalanym samochodzie”
„Zapalił się silnik na autostradzie, kobieta z poparzeniami III stopnia trafiła do szpitala”
„Pijany kierowca potrącił matkę z dzieckiem. Ojciec zrozpaczony”
Zaniepokojony zdrowiem i życiem Polaków Minister Zdrowia codziennie informuje o dobowych statystykach zgonów pieszych i pasażerów oraz rejestruje wszystkie kolizje i wypadki. Media kolportują.
Wieści są niepokojące, bo średnie ryzyko zgonu lub ciężkich powikłań po wypadku komunikacyjnym rośnie od kilku miesięcy – tak wynika z rządowych statystyk, zwiększono liczbę rejestrowanych zdarzeń.
Celebryci nagrywają filmy ze swoich wypadków, płaczliwym głosem przestrzegając innych o konsekwencjach jazdy samochodem. W mediach społecznościowych pojawia się mnóstwo wpisów zwykłych ludzi, o tym jak niebezpieczny jest ruch drogowy, prawe każdy uczestniczył lub widział kolizję, zna kogoś, kto zginął lub został ranny w wypadku drogowym.
Przychodzą kolejne fale zabójczych wypadków, zimą gdy ślisko na drogach i latem, gdy wzmożony ruch wakacyjny.
Społeczeństwo z każdym dniem jest co raz bardziej przerażone. Lęk i strach narasta, ludzie zaczynają bać się jazdy samochodem. Narodziła się powszechna amaksofobia. Ludzie zaczynają bać się parkowania, pieszych, prędkości, a nawet skręcania w lewo. W ogóle zaczyna przerażać ich widok jadącego samochodu, piesi przeżywają katusze psychiczne próbując przejść z jednej strony jezdni na drugą.
Tak dłużej być nie może! Politycy interweniują, pojawiają się nowe restrykcje i pomysły na to, jak zadbać o życie i zdrowie Polaków.
Wycina się wszystkie drzewa na poboczach. Zmniejsza się dopuszczalną prędkość na autostradach do 60 km/h, w mieście do 20 km/h. Pod groźbą wysokiego mandatu każdy kierowca musi zachować dystans 100 m od pojazdu przed nim. Ponieważ 2/3 ofiar śmiertelnych to ofiary wypadków na drogach jednopasmowych, zabrania się na nich wyprzedzania. Państwo podnosi podatki i zadłuża się, aby wszędzie postawić barierki oddzielające pasy i pobocza. Na większości dróg wojewódzkich stawia się bramki i wpuszcza określoną liczbę pojazdów, zgodnie z limitami określonymi w nowych Rozporządzeniach. Kierowców przymusza się do brania silnych leków na koncentrację, które u wielu osób powodują skutki uboczne, ale brać musi każdy, młody, stary, zdrowy, chory. Każdy kierowca musi mieć wszczepiony chip monitorujący stężenie leku we krwi, w przeciwnym wypadku grozi mu wysoki mandat i utrata prawa jazdy podczas kontroli drogowej. Pasażerom należy podawać leki nasenne, aby nie rozpraszali kierowców. Rozważa się zakaz przemieszczania samochodem w wielu miastach. Minister Zdrowia grozi: „Rozważamy na Wielkanoc zakaz podróżowania samochodem”
Tworzą się ogromne korki na wielu szlakach komunikacyjnych. Pojawiają się opóźnienia w dostawach, zaczyna brakować żywności, ludzie tracą pracę.
Na ulicach, przystankach, w autobusach, sklepach i reklamach na YouTube rozlegają się wygłaszane grobowym głosem komunikaty: NIE WSIADAJ DO SAMOCHODU, CHROŃ SIEBIE i INNYCH!
Kupuje się co raz mniej samochodów, a żywność zaczynają dostarczać tylko odpowiednio certyfikowane rządowe samochody dostawcze, jako te „najbezpieczniejsze i sprawdzone”. Upadają koncerny samochodowe, drobne sklepy i prywatne restauracje.
To wszystko dla naszego dobra i bezpieczeństwa.
A teraz na poważnie…
Co ma wspólnego ta groteska z obecną pandemią COVID-19?
Chociaż porównanie wypadku samochodowego do choroby zakaźnej wydaje się absurdalne, to w obecnej „pandemicznej” rzeczywistości można znaleźć cechy wspólne.
Po pierwsze, każde powszechne negatywne zjawisko możne przedstawić i nagłośnić w taki sposób, aby wzbudzić lęk w społeczeństwie i uzyskać wystarczającą akceptację dla rozwiązań często pozbawionych logiki i podstaw naukowych. W efekcie, takie działania mogą przynieść więcej strat niż korzyści.
Paweł Klimczewski, analityk rynku, ekspert z zakresu analizy danych w sierpniu minionego roku wskazał: „Codziennie w Polsce umiera przeszło 1100 osób, w zależności od sezonu między 1100, a 1200. 200 osób lub więcej są to zgony spowodowane chorobami układu oddechowego. (…) Natomiast w szczycie tzw. pandemii, pod koniec kwietnia, w tygodniu, w którym notowaliśmy dziennie do 30-paru zgonów, tak naprawdę średnia nie przekraczała 25. Jest to zatem 10 proc. zgonów na choroby układu oddechowego i jakiś marny procent wszystkich zgonów, czyli liczba STATYSTYCZNIE ZUPEŁNIE NIEISTOTNA” [1].
Jak to inaczej wytłumaczyć niż poprzez fakt, że negatywne zjawisko jakim niewątpliwie jest pandemia C-19 zostało medialnie, politycznie i medycznie rozdmuchane do wręcz niewyobrażalnych rozmiarów? Wystarczy przeorganizować funkcjonowanie ochrony zdrowia, stworzyć paraliżujące procedury covidowe, ubrać personel w kombinezony, wyznaczyć szpitale jednoimienne i proszę…mamy atmosferę grozy.
Gwałtowny skok zgonów między 40-50 tygodniem 2020 roku (o ok. 79 tys. więcej zgonów niż w 2019 r.) to prawdopodobnie efekt obostrzeń, procedur i paraliżu służby zdrowia trwającej od początku pandemii…kwarantanny dla bezobjawowego personelu medycznego na podstawie pozytywnych wyników testów PCR, odwołane zabiegi, opóźnione diagnozy, przerwane terapie, lęk przed zgłoszeniem się do lekarza. Gdyby było inaczej wyraźny wzrost zgonów byłby widoczny w pierwszych miesiącach pandemii.
Po drugie, czy wiesz jakie jest ryzyko zgonu z powodu COVID-19, a jakie jest ryzyko zgonu w wypadku drogowym?
Podpowiem, że oba ryzyka są dobrze znane i można je porównać.
To spróbujmy.
Według danych WHO na COVID-19 przez rok trwania pandemii zmarło ok 2,43 miliona ludzi (stan na luty 2021) [2].
Na całym globie żyje ok 7,8 miliarda ludzi.
Biorąc pod uwagę powyższe dane, maksymalne GLOBALNE ROCZNE RYZYKO ŚMIERCI Z POWODU COVID-19 wynosi 2,43 mln/7,8 mld = 0,03%.
Czy to jest dużo?
Dla porównania, w 2017 r. na choroby sercowo naczyniowe zmarło 17,8 milionów, na nowotwory 9,6 milionów, na choroby układu oddechowego 3,9 milionów.
Już w 2017 r. na infekcje dolnych dróg oddechowych umarło w sumie 2,56 milionów ludzi.
Zapewne pojawią się głosy sprzeciwu, bo przecież przez rok pandemii z powodu samego nowego koronawirusa zmarło prawie 2,5 mln ludzi w ciągu roku pandemii!
Problem w tym, że te 2,5 miliona zgonów rocznie z powodu COVID-19 jest ZNACZNIE PRZESZACOWANE [3], ponieważ:
– raportowane przez poszczególne kraje zgony są „z” covid-19, a nie „z powodu” COVID-19 [4]
– wiarygodność rekomendowanych testów RT-PCR jest wątpliwa [5-6]
– przypisywanie COVID-19 może odbywać się wyłącznie na podstawie objawów, bez laboratoryjnej identyfikacji wirusa, co w kontekście globalnym stwarza wysokie prawdopodobieństwo stronniczego raportowania [4,7].
I to nie wszystko.
0,03% globalne roczne ryzyko śmierci z powodu COVID-19 jest przeszacowane, ponieważ nie uwzględnienia podatności zależnej od wieku osoby zarażonej.
Dlatego Prof. Denis Rancourt zaproponował korektę tych obliczeń, która uwzględnia utracone lata życia, a więc podatność na zgon z uwagi na wiek osoby zakażonej [7].
Wiemy, że globalna oczekiwana długość życia w chwili urodzenia = 71,5 lat
Wiemy, że globalna średnia wieku to 29,6 lat
W takim razie średnia globalna oczekiwana długość życia wynosi 71,5 – 29,6 = 41,9 lat, czyli średnio każdy z nas może oczekiwać, że pożyje jeszcze ok 42 lata.
Oszacujmy teraz ile lat życia może oczekiwać cała populacja globu: 7,8 mld x 41,9 lat = 327 mld lat życia.
327 mld lat życia – tyle populacja globu może jeszcze przeżyć, oczywiście przy założeniu że nie będzie śmiertelnej pandemii.
To teraz ustalmy ile rocznie globalnie lat życia tracimy przez COVID-19.
Nowy koronawirus atakuje głównie osoby starsze, więc Rancourt przyjął, że średnia utrata lat życia ze względu na jeden zgon z powodu COVID-19 wynosi od 0,5 do 5 lat, czyli ok 2,75 lat.
Pomnóżmy zatem tę przeszacowaną roczną globalną liczbę zgonów z powodu COVID-19 (2,43 mln) przez 2,75 lat, to daje nam 6,68 mln lat życia rocznie.
6,68 mln lat – tyle globalnie lat życia tracimy rocznie z powodu trwającej pandemii (wartość maksymalna, przeszacowana).
To jakie jest roczne ryzyko zgonu z powodu COVID-19 z uwzględnieniem utraconych lata życia?
Podzielmy globalną roczną utratę lat życia z powodu COVID-19 (6,68 mln lat życia) przez roczną pulę oczekiwanych lat życia dla całej populacji globu (327 mld lat życia), to daje nam 0,002%.
0,002%! Takie jest skorygowane ryzyko zgonu z powodu COVID-19, które uwzględnia podatność ze względu na wiek osoby zakażonej, poprzez uwzględnienie utraconych lat życia.
To teraz zapytam, jakie jest roczne globalne ryzyko zgonu w wypadku komunikacyjnym?
Według WHO, około 1,35 miliona ludzi umiera każdego roku w wyniku wypadków drogowych [8]
Oszacujmy zatem roczne ryzyko zgonu z powodu wypadków drogowych: 1,35 mln / 7,8 mld = 0,017%
Dodam tylko, że około 73% wszystkich zgonów w wypadkach drogowych występuje wśród młodych mężczyzn w wieku poniżej 25 lat, więc tutaj utrata lat życia jest większa niż w przypadku COVID-19.
Skup się.
Wychodzi na to, że skorygowane roczne ryzyko zgonu z powodu COVID-19 (0,002%) jest 8,5-KROTNIE MNIEJSZE niż roczne ryzyko zgonu z powodu wypadku drogowego (0,017%).
Nieśmiało zapytam:
Jeśli boisz się śmierci z powodu COVID-19 to dlaczego nie jesteś amaksofobem?
Wsiadając do samochodu możesz mieć 8,5-krotnie większe ryzyko śmierci niż w przypadku zakażenia nowym koronawirusem.
I dlatego odwołujemy zabiegi i „zamykamy ludzi w domach”?
Zastanów się, kto i po co wykreował rzeczywistość, w której aktualnie żyjesz.
Dużo zdrowia i…jedź ostrożnie.
PIŚMIENNICTWO:
- https://nczas.com/2020/08/11/tvn24-vs-gus-gdzie-sie-podzialy-stosy-trupow-video/
- https://covid19.who.int/
- Niforatos JD, Melnick ER, Faust JS. Covid-19 fatality is likely overestimated. BMJ2020;368:m1113. doi:10.1136/bmj.m1113 pmid:32198267
- Pulla, Priyanka. „What counts as a covid-19 death?.” bmj 370 (2020).
- Cohen, Andrew N., Bruce Kessel, and Michael G. Milgroom. „Diagnosing COVID-19 infection: the danger of over-reliance on positive test results.” medRxiv (2020).
- Borger, Pieter, et al. „External peer review of the RTPCR test to detect SARS-CoV-2 reveals 10 major scientific flaws at the molecular and methodological level: consequences for false positive results.” (2020).
- https://www.researchgate.net/publication/349518677_Review_of_scientific_reports_of_harms_caused_by_face_masks_up_to_February_2021
- https://www.who.int/news-room/fact-sheets/detail/road-traffic-injuries
Ale może chodzi o to, że na pobyt w szpitalu po wypadku samochodowym my i nasze szpitale jesteśmy/byliśmy przygotowani, ale konkretnej liczby dodatkowych pacjentów już nie jesteśmy w stanie przyjąć?
Czyli faktycznie, statystyczne zagrożenie życia jest dla mnie mniejsze w przypadku covid, niż w przypadku rozbijania się samochodem po polskich drogach, ale dla naszego państwa sprawa jest już znacznie poważniejsza, bo ono boi się, że po prostu nie udźwignie?
A to, że się robi wokół taką aferę, to rzecz… jakby to powiedzieć… metodologii? Może ktoś uznał, że jedynie przestraszeni ludzie będą przestrzegać obostrzeń? Nie wiem, tak tylko zgaduję.
„Wsiadając do samochodu możesz mieć 8,5-krotnie większe ryzyko śmierci niż w przypadku zakażenia nowym koronawirusem”
Abstrahując od jakości wyliczeń, proponuję nieco inną perspektywę poznawczą.
Otóż ryzyko śmierci w przypadku jazdy samochodem akceptuję, niemniej ryzyko śmierci w przypadku zakażenia koronawirusem odbieram jako dodatkowe. I właśnie z tej perspektywy myślę sobie tak: w każdej sytuacji, nawet gdy okoliczności zmuszają do przebiegnięcia przez ruchliwą ulicę na czerwonym świetle, ryzyko śmierci należy minimalizować, a nie potęgować. Z czego płynie wniosek: przebiegajmy przez ulicę na czerwonym świetle tylko tak często, jak to rzeczywiście konieczne. Nie częściej.
Czy powyższej postawie zarzuciłby Pan irracjonalizm czy uznał raczej za w pełni uzasadnioną? Bo – po mojemu oczywiście – wartość „czystej” statystyki (przez co rozumiem wartość poznawczą takiego czy innego zbioru liczb) należy oceniać wyłącznie uwzględniając kontekst perspektywy: wybieramy skalę indywidualną czy skalę wspólnoty?
Pozdrawiam!
Dziękuję bardzo za rzeczowe – powiedziałbym nawet – rzeczowe aż do bólu artykuły!
Według mnie to bardzo dobre porównanie, bo też w tej całej pandemii największym absurdem jest „strzelania z armaty do wróbli”. Oczywiście na koszt społeczeństwa.
Proszę o kontakt, chciałbym Panu coś przesłać, ale nie wiem na jaki e-mail.
Pozdrawiam
„Pieknie” zorganizowana pandemia-tak uwazam. Osobiscie mysle ze wszystko podkrecone jest przez nasz STRACH i jego ogromne zdrowotne konsekwencje. Wszak osiwiec mozna przez dobe, ze strachu, historia zna takie przypadki…
Dodatkowo jestesmy w gorszej kondycji psychofizycznej przez wszystkie narzucone zmiany, na ktore nie mamy wplywu.
Na strach mamy wplyw, porzucmy go, wychodzmy na zewnatrz ze znajomymi, spotykajmy sie na zewnatrz, dbajmy aby dzieci aby mialy kontakt z rowiesnikami rowniez na zewnatrz, zadbajmy o szeroko pojeta higiene zycia; choc ciezko organizacyjnie to to jednak mozemy zrobic.
Rok temu gdzies w TV bylo promowane haslo „zostan w domu ciesz sie rodzina”;my mielismy sie dosyc(!); po roku jest dobrze, wypracowalismy to. Nie mozna sie poddac, choc upadki byly, trzeba sie starac 🙂
Swietnie napisany artykul 🙂
Obliczył pan inną metodą ryzyko śmierci na COVID, a inną, prostszą, pomijającą niektóre parametry dla śmierci w wypadku drogowym. Na kolejny raz, proszę, by swoje obliczenia wykonywać w taki sam sposób. Dodatkowo średnia wieku chorujących na COVID, którą pan zapisał jest wątpliwa, wirus wyewoluował i atakuje coraz to młodsze organizmy. Nie mówi pan już o tym, że gdyby nie obostrzenia i ostrzeżenia, przypadków zakażeń, jak również zgonów z tego powodu, byłoby kilkukrotnie więcej. Pomińmy już fakt, że nie da się tego obliczać globalnie, trzeba to najpierw z każdego kraju wyliczyć z osobna, ewentualnie kontynentu, a potem obliczyć medianę lub średnią, co oczywiście da dwa, zupełnie różne wyniki, ale znowu będą równie rozbieżne z obliczeniami pańskimi i tego na kogo się pan powołuje. W Polsce mamy ok. 0.17% szans rocznej na śmierć z powodu zakażenia. W Brazylii ten wynik jest zapewne o wiele wyższy. W żaden sposób nie bierze pan pod uwagę przepustowości szpitali, które bez żadnej reakcji na globalny kryzys, nie miałyby miejsc dla pacjentów, a ci umierali by w domach.